Po wybuchu II wojny światowej okręt podwodny ORP „Orzeł”, zgodnie z wytycznymi planu „Worek”, zajął wybrany sektor bojowy – dość niefortunnie wyznaczony w wewnętrznej części Zatoki Gdańskiej.
Ze względu na wielką przewagę floty niemieckiej i patrole wrogich samolotów, obserwacja akwenu była prowadzona z głębokości peryskopowej i tylko po zmroku ORP „Orzeł” wynurzał się na powierzchnię względnie bezpiecznego Bałtyku. Nie uzyskano w ten sposób sensownego kontaktu bojowego, a w dniu 4 września dowódca okrętu kmdr ppor. Henryk Kłoczkowski podjął samowolną decyzję o zmianie sektora bojowego, dlatego okręt przeszedł w okolice Gotlandii.
18 września 1939 r. – ORP „Orzeł” uciekł z portu w Tallinie
Kolejne dni upłynęły na bezowocnym patrolowaniu środkowego Bałtyku, w funkcjonowanie załogi z wolna wkradało się zmęczenie i znużenie.
Marynarze z coraz większą czujnością obserwowali też postawę dowódcy, którego zachowanie i stan zdrowia rzeczywiście dawały sporo powodów do niepokoju.
Kontakt z helskim dowództwem Marynarki Wojennej był poważnie utrudniony, mimo to załoga „Orła” odebrała rozkaz ostrożnego podejścia do helskiej bazy lub wyokrętowania dowódcy w najbliższym porcie neutralnym. Najlepszym wyborem zdawała się być szwedzka Gotlandia, komandor Kłoczkowski nalegał jednak na zawinięcie do estońskiego Tallina, decyzję uargumentował posiadanymi w estońskiej stolicy znajomościami i kontaktami.
Internowanie ORP „Orzeł” w Tallinie
Wieczorem 14 września polski okręt podwodny pojawił się na redzie tallińskiego portu, pierwszy kontakt z estońską pilotówką nie przyniósł rozstrzygnięcia, Estończycy odpłynęli do portu po dalsze instrukcje i rozkazy. Kilka godzin później, około godz. 1.30 w nocy, zatem już 15 września, ponownie pojawiła się estońska motorówka z pilotem i oficerami.
Komandor Kłoczkowski argumentując koniecznością przeprowadzania napraw uzyskał zgodę na wejście „Orła” do portu, niedługo potem został hospitalizowany i załoga na dobre straciła kontakt ze swoim dowódcą.
Ze względu na pobyt w porcie niemieckiego tankowca „Thalatta”, polskiej załodze zakomunikowano konieczność dłuższego postoju, wynikającą ze stosownych regulacji międzynarodowych, ale niedługo potem, po południu 15 września, jak grom z jasnego nieba spadła wieść o całkowitym internowaniu polskiego okrętu. W świetle międzynarodowych przepisów i zaistniałych okoliczności – estońska decyzja została podjęta bezprawnie.
Energicznie zaprotestował kpt. Jan Grudziński, formalny sprzeciw złożył też polski ambasador Wacław Przesmycki. Bez skutku, protesty strony polskiej zostały odrzucone przez estońskiego ministra spraw zagranicznych Karla Seltera. Trudno też Estończyków obwiniać, nad ich krótką niepodległością gęstniały chmury zagrożenia – stalinowscy decydenci wypatrywali byle pretekstu do ingerencji w wewnętrzne sprawy tego niewielkiego kraju.
Wkrótce potem polski okręt podwodny w asyście torpedowca „Sulev” i kanonierki „Laine” został przeholowany do niewielkiego basenu w porcie wojennym i co gorsza zacumowany rufą do wyjścia.
Ucieczka ORP „Orzeł” z tallińskiego portu
W beznadziejnej sytuacji pomogło kilka wielce korzystnych zbiegów okoliczności. I przede wszystkim zdecydowana i energiczna postawa polskiej załogi, temat ucieczki błyskawicznie zaproponował por. mar. Andrzej Piasecki i do szalonego pomysłu nie musiał długo namawiać i przekonywać. Kluczowym czynnikiem był czas, zatem należało działać planowo i zdecydowanie.
Natychmiast po ogłoszeniu internowania estońscy oficerowie zabrali dziennik nawigacyjny i okrętowe mapy, bez zwłoki rozpoczęto też demontaż uzbrojenia polskiego okrętu. Przy rozładunku torped okazało się, że ramię portowego dźwigu jest zbyt krótkie, stąd polecenie obrócenia „Orła” dziobem do portowego wyjścia! I kolejna korzystna sprzyjająca okoliczność, ze względu na sobotę i braki w portowej obsadzie, Estończycy zgodzili się na pobyt polskiej załogi na internowanym okręcie.
Następnego dnia część załogi pomagała w wyładunku amunicji i demontażu okrętowych urządzeń. Tempo pracy było wartkie i nie wzbudzało estońskich podejrzeń, „uszkodzeniu” uległy jednak niezbędne liny i wyładunek 6 ostatnich torped nie był możliwy. Udało się też uniknąć rozłączenia wałów, demontażu radiostacji i żyrokompasu. Estończycy nie śpieszyli się, bo według ich miary i przekonań ucieczka okrętu nie była możliwa.
Z wolnego czasu przyjemnie korzystał bosman Władysław Narkiewicz, który pływając łódką po basenie portowym leniwie wędkował, w rzeczywistości badał głębokość akwenu na przewidywanym kierunku ucieczki. Dyskretnie nadpiłowano też cumy łączące „Orła” z nabrzeżem i estońskimi okrętami, a dzięki niefrasobliwości i gadulstwu estońskich portowców zorientowano się w czasowym rozkładzie wart portowych.
W nocy z 17 na 18 września, około północy, na okręt wszedł wyraźnie znudzony oficer estoński, jego gadulstwo niebezpiecznie się wydłużało, fiasko i tak szalonego planu ucieczki było coraz bliższe. Na szczęście po przeszło godzinie nudziarz sobie poszedł.
Około godziny 2.00 polscy marynarze przystąpili do akcji. Dwaj estońscy wartownicy zostali obezwładnieni – zamknięci wewnątrz okrętu mieli stać się mimowolnymi uczestnikami ucieczki.
Po wykonaniu komendy cała naprzód nastąpiło zerwanie nadpiłowanych wcześniej cum i okręt ruszył w stronę portowego wyjścia, niestety chwilę później utknął na podwodnej i niewidocznej części portowego falochronu!
Uchwycony przez reflektory został ostrzelany z broni maszynowej i następnie ujęty w artyleryjskie celowniki zaalarmowanego „Suleva”. Marynarze z tego okrętu czekali na rozkaz otwarcia ognia, ten jednak nie nadszedł. Taką komendę otrzymali żołnierze z kompanii szkolnej, ale ich broń maszynowa nie mogła zatrzymać polskiej jednostki.
ORP „Orzeł” zerwał się wreszcie z podwodnej pułapki i chwilę później wypłynął z ciasnego basenu portowego.
Dosłownie minuty dzieliły polski okręt podwodny od bardziej bezpiecznych przestrzeni bałtyckiego akwenu, gdy ogień otworzyła bateria artyleryjska z wyspy Aegna.
Trafienie pociskiem kal. 130 mm oznaczałoby koniec i ucieczki i okrętu, ale ostrzał był bardzo niecelny.
Niedługo potem polski okręt zanurzył się i ze względu na rozładowane akumulatory położył na dnie Zatoki Fińskiej. Poszukiwania prowadzone przez estońskie okręty i samoloty nie dały rezultatu…
Niemożliwe stało się faktem, kilkanaście godzin później „Orzeł” podniósł się i po naładowaniu akumulatorów podjął działania patrolowe na obszarze Bałtyku. Bez map! Z pomocą przyszedł oficer nawigacyjny Marian Mokrski, który z użyciem przeoczonego przez Estończyków spisu latarń wyrysował prowizoryczną mapę bałtyckiego akwenu.
Bardzo przyzwoicie potraktowano estońskich wartowników, którzy w jednej z gotlandzkich zatok zostali odesłani jedyną łodzią do brzegu, a na drogę dostali zapas dolarów, sucharów i… spirytusu.
Kilka dni później wrócili samolotem do Estonii.
ORP „Orzeł” do 7 października krążył po Bałtyku, po czym z użyciem prowizorycznie nakreślonych map dokonał kolejnego brawurowego wyczynu – przejścia pod okiem Kriegsmarine przez Sund. Cieśnina była pilnowana przez okręty niemieckiej floty, dlatego „Orzeł” po zmierzchu płynął w wynurzeniu, za dnia zalegał na dnie i takimi skokami, dzięki fantastycznej pracy wspomnianego ppor. Mokrskiego wyszedł na Kattegat, gdzie było szerzej, głębiej i zdecydowanie bezpieczniej.
14 października ORP „Orzeł” podszedł pod szkockie wybrzeże na wysokości Firth of Forth, tam po nadaniu komunikatu z użyciem otwartego tekstu został podjęty przez niszczyciel HMS „Valorous”. Następnie okręty przeszły do bazy wojennej w Rosyth.
Ucieczka „Orła” i dalekosiężne reperkusje
Prawdziwe trzęsienie ziemi nastąpiło po estońskiej stronie, stanowiska stracili dowódca marynarki wojennej Estonii kmdr. Valeva Mere i jego szef sztabu kmdr. Rudolfa Linnuste.
Czasu nie tracili Sowieci, którzy natychmiast oskarżyli Estonię o współpracę ze stroną polską, a potem alarmowali o zdradzieckich atakach na radzieckie statki handlowe. Incydenty naprędce wymyślono, a ich jedyną intencją było zwiększenie presji na niewielkie i bezbronne państwo.
28 września, zatem nieco ponad tydzień później, rząd Estonii ugiął się i podpisał układ o pomocy wzajemnej z ZSRR. Wyrażono w nim zgodę na stacjonowanie wojsk radzieckich na estońskim terytorium, co stało się wstępem do aneksji i końca krótkiej niepodległości.
Dopiero w 1942 roku zapadł wyrok w sprawie kmdr ppor. Henryka Kłoczkowskiego oskarżonego o symulowanie choroby, dezercję i narażenie okrętu na niebezpieczeństwo internowania.
Były dowódca został skazany na 4 lata więzienia (ostatecznie nie trafił do więzienia), degradację do stopnia marynarza i wydalenie ze służby. Wina komandora wydaje się być bezsporna, aczkolwiek do przebiegu i poprawności procesu zgłaszano potem sporo zastrzeżeń.
Zobacz też – Czym jest lokata mobilna? – Czy warto ją założyć?
ORP „Orzeł” pół roku później zatopił niemiecki frachtowiec „Rio de Janeiro”, czym otworzył obfitującą w dramatyczne zwroty kampanię norweską.
23 maja 1940 roku polska jednostka wyszła w rejs patrolowy, po czym słuch po niej zaginął, tajemnica utraty ORP „Orzeł” do dzisiaj nie została wyjaśniona.
Legenda tego okrętu i jego niezłomnej załogi na trwałe wpisała się w historię Polskiej Marynarki Wojennej…