Przywołana w tytule bitwa rozegrała się 28 listopada 1627 roku, gdy polskie okręty podjęły długo wyczekiwaną inicjatywę i odważnie natarły na wrogą eskadrę. W jej rezultacie pokonane jednostki szwedzkie uszły pośpiesznie w stronę piławskiego portu, a oficerowie i komisarze młodej floty Rzeczypospolitej mogli świętować zwycięstwo nad zaprawionym w bojach przeciwnikiem.
Radość z morskiej wiktorii zmąciły śmierć admirała Dickmanna i świadomość, że do pokonania szwedzkiego agresora było jeszcze bardzo daleko…
Dynastyczna kłótnia
Bitwa pod Oliwą była ledwie epizodem wieloletniego konfliktu polsko-szwedzkiego, który z przerwami trwał od końca XVI stulecia aż do 1660 roku. Zrządzeniem losu przewlekłe zmagania zakończył pokój w… Oliwie, po długich negocjacjach podpisany w murach cysterskiego klasztoru.
Konflikt wyrósł ze splotu obustronnych dążeń, zadrażnień i nieporozumień. Przez kilka lat dwa państwa funkcjonowały pod berłem króla Zygmunta III Wazy, jednak osoba wspólnego władcy nie zbliżyła tych krajów do siebie. W luterańskiej Szwecji nie podobała się gorliwa katolickość młodego monarchy, nie pomagała też nieobecność króla na sztokholmskim dworze. Postawa szwedzkiego możnowładztwa była coraz bardziej dwuznaczna i niepewna, ostatecznie w 1599 roku szwedzki Riksdag zdecydował o detronizacji Zygmunta III. Na skutki nieudanej wyprawy w obronie praw królewskich nałożyły się też terytorialne aspiracje zamorskiego sąsiada i jego ekspansja w basenie Morza Bałtyckiego.
Bezpośrednią przyczyną wybuchu konfliktu był edykt Zygmunta III przyłączający Estonię do Rzeczypospolitej, wkrótce potem w granice Inflant wkroczyły wojska szwedzkie. Zderzenie ze sprawnie działającą machiną wojenną było sporym wstrząsem dla wielkiej, ale opieszałej decyzyjnie, Rzeczypospolitej. Pod względem ustroju i społecznej organizacji Szwecja była niejako zaprogramowana do systematycznej ekspansji terytorialnej. Działaniom tym sprzyjała centralizacja władzy, rozbudzone aspiracje kapitałowe kupiectwa i mieszczaństwa, wreszcie doskonale rozwinięty przemysł metalurgiczny. Działania wojsk lądowych wspierały okręty wojenne, dla których naturalnym zapleczem kadrowym i organizacyjnym były liczna flota handlowa, prywatne stocznie i przedsiębiorstwa armatorskie.
Rzeczpospolita wchodziła już wtedy, z czego naturalnie nie zdawano sobie sprawy, w okres ustrojowego regresu, król był pozbawiany politycznej samodzielności, sejmowe decyzje podejmowano powoli i realizowano jeszcze bardziej opieszale, a rozgadana szlachta nie chciała nawet słyszeć o powiększeniu stałej armii i organizacji regularnej floty wojennej.
Niewiarygodne zwycięstwa skrzydlatej husarii (pod Kokenhausen, Białym Kamieniem i Kircholmem) nie przechyliły szali wojny na polską stronę, utrata kolejnych miast i twierdz inflanckich oznaczała koniec polskiego panowania w tych północno-europejskich prowincjach, ostatnim akordem była bitwa pod Walmozją (17 styczeń 1626), w której Szwedzi po raz pierwszy w otwartym polu pokonali wojska Rzeczypospolitej.
Zygmunt III Waza nie zrzekł się pretensji do szwedzkiej korony, eskalacja konfliktu była więc całkiem realnym kierunkiem rozwoju wydarzeń. Wojowniczy król Gustaw Adolf tylko wypatrywał okazji do militarnego zaangażowania zreformowanej i zmodernizowanej armii.
Naturalnym kierunkiem dalszej ekspansji były zasobne i strategicznie zlokalizowane obszary Prus Książęcych i Pomorza Gdańskiego. 5 lipca 1626 na redzie portu piławskiego pojawiła się ogromna flota desantowa, wkrótce potem na ląd zeszło 14 tysięcy doborowego wojska szwedzkiego.
Przy niewielkim przeciwdziałaniu wojsk Rzeczypospolitej Szwedzi zajmowali kolejne miasta i porty: Braniewo, Frombork, Elbląg, Malbork, Tczew i Gniew. Szczególnie dotkliwa stała się utrata Pucka i zlokalizowanej u zbiegu Wisły i Szkarpawy tzw. Gdańskiej Głowy. Zajęcie świetnie ufortyfikowanego Gdańska przerastało szwedzkie możliwości, natychmiast jednak rozpoczęła się blokada tego kluczowego polskiego “okna na świat”.
Dopiero utrata ziemi inflanckiej uświadomiła stronie polskiej konieczność posiadania floty z prawdziwego zdarzenia. W 1621 roku Jakub Murrey jako utalentowany oficer i inżynier otrzymał zadanie organizacji królewskiej flotylli. Na bazę planowanych sił morskich z oczywistych przyczyn wybrano Gdańsk. W tym wielkim mieście portowym fachowców nie brakowało, a tradycje stoczniowego budownictwa sięgały czasów średniowiecza.
Rok później zwodowano pierwszy okręt, który wkrótce potem jako “Żółty Lew” wszedł do polskiej służby. Następnie na wodę spuszczono “Króla Dawida”, “Wodnika” i “Pannę Wodną”, po czym… nastąpiła demonstracja siły floty szwedzkiej na wodach Zatoki Gdańskiej. Przestraszeni gdańszczanie odmówili królowi prawa do korzystania z gdańskiego portu i zaplecza…
Baza została przeniesiona do Pucka, co oznaczało zatrzymanie konstrukcyjnego rozmachu i konieczność organizacji nowego zaplecza. Dopiero w 1625 roku przeprowadzono trzy wodowania kadłubów. Potem nowe okręty były wyposażane, ze względu na finansowe braki prace trwały znacznie dłużej niż powinny.
W listopadzie 1626 roku nastąpił organizacyjny przełom, utworzona wtedy Komisja Morska stała się zalążkiem admiralicji i znakomicie się sprawdziła w rozwiązywaniu organizacyjnych problemów, których na etapie budowy floty, jej wyposażania i szkolenia załóg rzeczywiście nie brakowało.
Po zakupie “Latającego Jelenia”, rekwizycji trzech kolejnych jednostek flota polska liczyła 10 okrętów pełnomorskich i z pewnością kilkanaście jednostek pomocniczych. Wobec zasięgu i skutków szwedzkiej agresji rajcy uchylili też zakaz stacjonowania polskich okrętów w gdańskim porcie.
Znacznie wcześniej rozpoczęła się szeroko zakrojona modernizacja floty szwedzkiej, król Gustaw Adolf był świadomy niedostatków swoich marynarzy i oficerów, czego dowiodła dotkliwa porażka w tzw. wojnie kalmarskiej z Danią. Z królewskiego zaproszenia chętnie korzystali fachowcy holenderscy, w Niderlandach kupowano też gotowe okręty. Ostatecznie w 1625 roku wojowniczy król szwedzki mógł liczyć na ok. 25 dużych okrętów wojennych, około stu transportowych i pomocniczych.
Od maja 1627 roku trwała kolejna blokada Zatoki Gdańskiej przez okręty szwedzkie. Wiceadmirał Nils Stiernsköld otrzymał zadanie utrzymania blokady do początku grudnia, potem jednostki miały wrócić do Szwecji.
Wstrzymanie handlu oznaczało wielkie straty gdańskiego kupiectwa i patrycjatu, narzekała też polska szlachta pozbawiona zwyczajowego dopływu szybkiej gotówki i zamorskich towarów. Tymczasem w cieniu fortyfikacji Latarni i jej groźnie nastroszonych dział trwały prace przy wyposażaniu i zaopatrzeniu polskich okrętów.
Monotonię i trudy blokady coraz bardziej odczuwali Szwedzi, którym kończyły się zapasy zdatnej do wykorzystania żywności i wody, dokuczały choroby i przede wszystkim zmęczenie i znużenie.
Błyskały armaty, gwizdały kartacze i z trzaskiem okręty zwarły się dwa… – Szanta oliwska
23 listopada komisarze królewscy wreszcie podjęli decyzję o wydaniu bitwy. Być może spodziewano się rychłego odejścia wrogiej floty, zdecydowana akcja była potrzebna choćby i z politycznych względów, bo gdańscy patrycjusze nie szczędzili cierpkich komentarzy odnośnie biernej postawy polskich okrętów. Dwa dni później (25 listopada) na pokładzie “Świętego Jerzego” odbyła się narada komisarzy i oficerów, na stanowisko admiralskie powołano Arenda Dickmanna, dowódcą zaokrętowanej piechoty mianowano Jana Storcha, wydano też wytyczne co do nadchodącej akcji.
26 listopada padł rozkaz wyjścia w morze, ale “Święty Jerzy” utknął na mieliźnie i z ataku zrezygnowano. Po odciążeniu flagowego galeonu oraz “Króla Dawida”, dwa największe okręty zostały wyholowane łodziami poza główki falochronu, tam w nocy dołączyła reszta polskiej floty.
Rankiem 27 listopada zauważono płynącą eskadrę szwedzką, Arend Dickmann natychmiast wychwycił niekorzystny dla wroga wiatr i jego manewrowe problemy. Strzał z działka był rozkazem podniesienia kotwic i postawienia żagli, wkrótce w stronę szwedzkich okrętów ruszyły dwie eskadry polskiej floty…
Pierwsza eskadra
“Święty Jerzy” (Sankt Georg) – galeon, 31 dział;
“Latający Jeleń” (Fliegender Hirsch) – galeon, 20 dział;
“Panna Wodna” – (Meerweib) – pinka, 12 dział;
“Czarny Kruk” (Schwarzer Rabe)– fluita, 16 dział;
“Żółty Lew” – pinka, 10 dział.
Druga eskadra
“Wodnik” (Meerman) – galeon, 17 dział;
“Król Dawid” (König David) – galeon, 31 dział;
“Arka Noego” – pinka, 16 dział;
“Biały Lew” – fluita, 8 dział;
“Płomień” (Feuerblase) – fluita, 18 dział;
Łącznie polska flota liczyła 10 okrętów, 179 dział, 1160 żołnierzy i marynarzy.
Na spotkanie polskich eskadr płynęło 6 okrętów szwedzkich:
“Tigern” – galeon, 22 działa;
“Solen” – galeon, 38 dział;
“Pelikanen” – galeon, 20 dział;
“Manem” – galeon, 26 dział;
“Enhörningen” – galeon, 18 dział;
“Papegojan” – pinasa, 16 dział.
Szwedzi do walki wystawili 6 okrętów, 140 dział, 700 żołnierzy i marynarzy
Na czele pierwszej eskadry pruł fale admiralski “Święty Jerzy”, na którym początkowo Arend Dickmann miał trudności z rozpoznaniem admiralskiej jednostki wroga. Za taką słusznie uznano wielkiego “Tigerna”, na którego natarł “Święty Jerzy” wspierany przez “Latającego Jelenia” i “Pannę Wodną”. Zaskoczeni Szwedzi próbowali po zmianie kursu odpłynąć w kierunku pełnego morza, ucieczkę utrudniło przytomne przecięcie kursu przez “Latającego Jelenia”.
Z nadpływającego “Świętego Jerzego” wystrzelono z dział dziobowych i chwilę później dwóch armat burtowych, wkrótce w piekielnym akompaniamencie palby muszkietowej okręty zeszły się burtami i polscy żołnierze ruszyli do abordażu. O natężeniu ognia świadczą śmiertelne trafienia admirała Stiernskölda w szyję, plecy i kulą z działka w ramię. Polscy muszkieterzy dowiedli doskonałego wyszkolenia, bo ich celny ostrzał zmuszał Szwedów do krycia się za nadbudówkami, ale kolejne próby wdarcia się na pokład “Tigerna” były odpierane.
Szwedzki kapitan Stewart chciał wysadzić komorę prochową, ale jego szyper próbę pokrzyżował, w tym samym mniej więcej czasie polski marynarz wykazał się zwinnością i odwagą, bo w brawurowej próbie zdarł z masztu szwedzką banderę.
Do walki włączyła się “Panna Wodna”, która podeszła od rufy do szczepionych okrętów, korzystając z jej ostrzału Polacy ponownie wdarli się na pokład “Tigerna”. Poległ kapitan Storch trafiony kulą muszkietową w oko. Polscy marynarze i żołnierze przechwycili szwedzkie lontownice, a kwatermistrz zatarasował się w komorze prochowej i próba wysadzenia okrętu została uniemożliwiona.
Walczące okręty opłynął “Latający Jeleń” i huknął ze swoich dział i muszkietów od czego ucierpieli walczący na pokładzie “Tigerna” polscy marynarze i żołnierze. “Latający Jeleń” splątał się też bukszprytem z “Panną Wodną”, w takim bitewnym chaosie jakakolwiek komunikacja była niemożliwa.
Z pomocą “Tigernowi” ruszył “Pelikanen”, polscy marynarze dokonali wtedy nie lada wyczynu, bo błyskawicznie wrócili na pokład “Świętego Jerzego” i oddali w stronę wrogiej jednostki pełną salwę burtową! Poharatany “Pelikanen” wywiesił białą flagę, po czym korzystając z zamieszania pośpiesznie uszedł z obszaru bitwy.
Osamotniony “Tigern” został ostatecznie przez Polaków zajęty, bolesną stratą była śmierć admirała Dickmanna, któremu kula armatnia urwała nogi. Z jakiego okrętu padł śmiertelny strzał – nie wiadomo. Być może z uchodzącego “Pelikanena”, możliwe też trafienie od strony polskiego “Latającego Jelenia”.
Równoległe toczył się bój drugiej polskiej eskadry, “Wodnik” przypuścił atak na “Solena”, błędnie rozpoznanego jako okręt wiceadmiralski. Po wystrzeleniu z dział dziobowych huknął następnie salwą burtową i podszedł odważnie do abordażu.
Śmiałym manewrom towarzyszyła obustronna wymiana ognia z muszkietów i mniejszych działek. “Wodnik” szczepił się z większym okrętem przeciwnika, wkrótce potem Polacy znaleźli się opałach, bo wobec przeważających Szwedów straty były coraz większe. “Król Dawid” nie reagował na sygnalizacyjne wołanie o pomoc i wykonał błędne podejście od strony walczącego “Wodnika”, po czym zza polskiego okrętu podejmował nieskuteczne próby ostrzału.
Przytomnie zareagował kapitan “Białego Lwa”, którym podszedł do drugiej burty okrętu szwedzkiego. W zaciekłej walce Polacy stopniowo spychali Szwedów z pokładu, nagle okręt rozerwała eksplozja komory prochowej. Niektórzy na widok szwedzkiego szypra biegnącego z zapalonym wieńcem smołowym wrócili na pokład “Wodnika”, ale nie wszyscy mieli takie szczęście, tylko kilku żołnierzy wyciągnięto z lodowatej wody Bałtyku…
Cztery pozostałe okręty szwedzkie obrały kurs na Piławę i pośpiesznie opuściły obszar bitwy. Pościg z udziałem sześciu polskich jednostek został szybko przerwany.
Bitwa dobiegła końca, polskie okręty wróciły na gdańską redę, wkrótce rozpoczęły się naprawy, opatrywanie rannych i pochówki. Przyholowano zdobycznego “Tigerna”, a kilka dni później (2 lub 4 grudnia) w uroczystej oprawie odbył się pogrzeb Arenda Dickmanna i Jana Storcha.
Bitwa pod Oliwą – zmarnowane zwycięstwo
Bitwa nie zmieniła układu sił morskich w akwenie Bałtyku, ale ośmielona zwycięstwem flota polska od wiosny następnego roku bardzo odważnie patrolowała szwedzkie linie komunikacyjne, z kilku takich rejsów przyprowadzono nawet zdobycze pryzowe.
Zwycięska bitwa morska dodała polskim marynarzom animuszu, potwierdziła też sens wieloletniego wysiłku finansowego i organizacyjnego. Polscy marynarze i żołnierze wykazali się też dobrym wyszkoleniem, jeszcze większą odwagą oraz wykorzystaniem taktycznych nowości, za takie można uznać ostrzał Szwedów pełnymi salwami burtowymi.
Bitwa ostudziła też szydercze zapędy gdańskiego patrycjatu, który od tej pory w królewskiej flocie widział silne ramię monarszej polityki, które należało szanować i respektować. Zwycięstwo zostało odniesione na oczach bawiącej w Gdańsku delegacji holenderskiej, a ówczesne Niderlandy były znaczącym czynnikiem europejskiej polityki.
Po bitwie Komisja Okrętowa przeprowadziła dość drobiazgowe dochodzenie, w którym wychwycono też popełnione w walce błędy i zaniechania. Nagannie oceniono postawę “Króla Dawida” i pewnie nieprzypadkowo dowodzący nim kapitan Murrey całkowicie zniknął z późniejszych przekazów historycznych.
Płynące ze zwycięstwa korzyści przepadły, tradycyjnie brakowało funduszy i szlacheckiego zapału. O końcu tej znakomicie rozpoczętej historii zdecydowała błędna polityka króla Zygmunta III Wazy, który ulegając podszeptom habsburskich stronników wysłał polską flotę do Wismaru, gdzie wobec przedłużającej się bezczynności nieopłacone załogi się rozpierzchły, a okręty z wyposażeniem zmarniały. Po upadku Wismaru zdewastowane jednostki wcielono do floty… szwedzkiej.
Bitwa pod Oliwą zapisała się natomiast w historycznej pamięci, polskie zwycięstwo upamiętnia ciekawy pomnik w gdańskiej Oliwie, nazwy ulic w Gdańsku i Gdyni i również ciekawa w brzmieniu “Szanta oliwska”. Rocznica bitwy jest też upamiętniana ceremonialną oprawą w wykonaniu rekonstruktorów z Kompanii Kaperskiej i przy zaangażowaniu Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku.