Pogodnego lipcowego popołudnia 1932 roku nad podgdańskimi Górkami Wschodnimi (wówczas Östlich-Neufähr) z wolna narastał ryk lotniczych silników. Na oczach tysięcy zdumionych widzów błękit nieba przeciął niewidzianych dotąd rozmiarów samolot, po czym przysiadł na chwilowo wzburzonych wodach Martwej Wisły…
6 lipca 1932 – do Gdańska przyleciał wodnosamolot Dornier Do-X
Po chwili z uchylonego włazu wyłoniła się roześmiana postać kapitana Friedricha Christiansena…
Dornier Do-X był największym samolotem na świecie
Do Gdańska przyleciał wtedy wodnosamolot Dornier Do-X, który wykonał międzylądowanie na trasie przelotu między Królewcem i Świnoujściem. Maszyna należała do Deustsche Lufthansa i budziła wielkie zainteresowanie i ekscytację.
Historia tej konstrukcji sięga połowy lat dwudziestych, gdy w fabryce Dorniera rozpoczęły się działania koncepcyjne i projektowe dotyczące budowy pasażerskiej łodzi latającej o niespotykanych dotąd gabarytach. Prace konstrukcyjne były finansowane przez niemieckie ministerstwo transportu i ze względu na traktatowe restrykcje prowadzone w szwajcarskim ośrodku Altenrhein nad Jeziorem Bodeńskim.
Powstał prawdziwy kolos z prawie 50-metrową rozpiętością skrzydeł i napędzany dwunastoma silnikami Jupiter rozmieszczonymi w sześciu gondolach – z dwoma silnikami w każdej, w układzie pchającym i ciągnącym.
Osiągi maszyny raczej rozczarowywały, potężny wodnosamolot rozwijał prędkość zaledwie 170 km/h, a najwyższy dostępny pułap lotu wynosił tylko 400 metrów.
Po modernizacji i zastosowaniu mocniejszych silników Curtiss V-1570 Conqueror parametry nieco się poprawiły, z prędkością maksymalną 210 km/h opisywany dornier mógł wzbić się na pułap 500 metrów.
Natomiast środek opisywanego wodnosamolotu zdumiewał, bo takiego rozmachu rzeczywiście wcześniej nie widziano.
Wnętrze maszyny zostało zorganizowane w trzy pokłady, jeden z nich wyłącznie z pomieszczeniami technicznymi i pomostem nawigacyjnym – przypominającym bardziej centrum dowodzenia morskim statkiem niż powietrzną maszyną.
Na kolejnym pokładzie znajdowała się obszerna kabina pasażerów z salonem, łazienkami i ładownią. Na trzecim natomiast zbiorniki paliwa i dziewięć przedziałów wodoszczelnych zapewniających pływalność latającego kolosa.
Lot pokazowy Dorniera Do-X odbył się 21 października 1929 roku i wzięło w nim udział 169 osób. Ze względu na takie obciążenie wodnosamolot wzbił się na wysokość zaledwie 200 metrów. Wieść o tym przelocie poszła jednak w świat, a ustanowiony tego dnia rekord ilości pasażerów w jednym locie został pobity dopiero dwadzieścia lat później.
Dornier Do-X w Stanach Zjednoczonych
Nad Europę nadciągały chmury światowej recesji gospodarczej i wytwórnia Dorniera nie zdobyła zamówień na seryjną produkcję opisywanej maszyny. Eksploatacja tego wodnosamolotu była bardzo kosztowna i skomplikowana technicznie, pewnie i z tej przyczyny brak rządowego zainteresowania.
Wyjścia z trudnej sytuacji szukano więc w promocyjnej prezentacji wodnosamolotu w krajach obu Ameryk. W listopadzie 1930 roku opisywany dornier poleciał w bezkres atlantyckich przestworzy.
Trasa prowadziła przez Holandię, Wielką Brytanię, Francję, Hiszpanię, Portugalię, Zielony Przylądek i Brazylię. Nie obyło się bez poważnych problemów, w Lizbonie spłonęła część pokrywającego skrzydła poszycia, naprawa zajęła aż 6 tygodni.
Do Nowego Jorku Dornier Do-X przyleciał 27 sierpnia 1931 roku, zatem dziewięć miesięcy po rozpoczęciu wyprawy.
Niemiecki wodnosamolot wzbudził wielkie zainteresowanie i… na tym koniec. O zamówieniach nie było mowy. Amerykanie mieli w nadmiarze i gospodarczych trudności i własnych wytwórni lotniczych, umieli też liczyć i z pewnością zdawali sobie sprawę z kosztownej eksploatacji i awaryjności prezentowanej maszyny.
Pobyt w USA przeciągnął się, przyczyną kolejne problemy techniczne i finansowe trudności wytwórni Dorniera.
Powrotna trasa do Niemiec prowadziła przez Nową Funlandię i Azory. 24 maja 1932 roku dwunastosilnikowy kolos wylądował na jeziorze Müggelsee w Berlinie. Załogę witały dziesiątki tysięcy widzów, lotników i obsługę wodnosamolotu fetowano jak bohaterów narodowych.
Największy samolot świata w Gdańsku
Zainteresowanie gdańszczan opisywaną maszyną nie powinno więc zaskakiwać. Na pokładzie dorniera przyleciało wtedy około 70 pasażerów. Załoga z kpt. Christiansenem została uroczyście powitana przez władze Wolnego Miasta Gdańska.
Wnętrze maszyny udostępniono do zwiedzania, podekscytowanie i zainteresowanie nie słabło przez kolejnych kilka dni. Dornier Do-X cumował przy niewielkim porcie lotniczym w Górkach Wschodnich, gdzie wcześniej próbowano realizować połączenia wodnosamolotowe ze Sztokholmem i Kalmarem. Szybko przekonano się o nieopłacalności takiej formy komunikacji, ale budynki z infrastrukturą zostały i bardzo się przydały podczas wizyty ogromnego wodnosamolotu.
Zainteresowanych zwiedzaniem dowożono autobusami i kursującymi z Motławy statkami wycieczkowymi.
Załoga samolotu spotkała się też ze studentami Technische Hochschule zu Danzig i temu wydarzeniu też towarzyszyło wiele ekscytacji i zainteresowania.
Dla strony gdańskiej wizyta wodnosamolotu przypominała o związkach państwem niemieckim, ograniczonych ze względu na postanowienia traktatu wersalskiego i odbudowę niepodległej Rzeczypospolitej. Niespełna miesiąc wcześniej rozegrała się gdańsko-polska próba sił z kontrtorpedowcem ORP „Wicher” w roli głównej. Pokaz niemieckiego rozmachu był więc przez władze Freie Stadt Danzig bardzo dobrze widziany i został propagandowo nagłośniony i wykorzystany.
12 lipca opisywany wodnosamolot odbył przelot nad Sopotem, niedługo potem maszyna odleciała do Niemiec.
Ostatecznie powstały tylko trzy wodnosamoloty tego typu. Bez wątpienia były odważnym i pionierskim osiągnięciem aeronautyki, ale też nie każda pionierska idea się sprawdza i nadaje do seryjnego zastosowania.
Dwie maszyny zakupili Włosi i szybko zorientowali się w wysokich kosztach i trudach eksploatacji, po kilku latach potężne dorniery zostały więc wycofane i zezłomowane.
Zachowany przez Niemców Dornier Do-X miał polecieć w trasę promocyjną do Wiednia, Budapesztu i Stambułu. Podróż zakończyła się po dziewięciu dniach, kiedy sekcja ogona latającej łodzi oderwała się podczas nieudanego lądowania na jeziorze w pobliżu Pasawy.
Po zakończeniu długotrwałego remontu maszynę oddano do berlińskiego muzeum. Tam przepadła podczas alianckiego nalotu z listopada 1943 roku.