Wiosną 1939 roku nad Europą gęstniały chmury kolejnej wojny, napięcie w relacjach polsko-niemieckich sięgnęło zenitu, a znazyfikowani mieszkańcy Gdańska z niecierpliwością wyczekiwali politycznych i terytorialnych rozstrzygnięć.
18 maja 1939 roku – wypadek polskiego pociągu pasażerskiego w Wolnym Mieście Gdańsku
Postanowienia traktatu wersalskiego i późniejszych umów zapewniały ludności polskiej szereg praw i instytucjonalnych udogodnień, ale na ulicach mnożyły się incydenty i prowokacje wobec polskich funkcjonariuszy, harcerzy i urzędników. Miasto coraz bardziej przypominało niebezpiecznie otwartą beczkę prochu…
Pociąg nr 605
17 maja 1939 roku o godzinie 23.39 z dworca Warszawa Zachodnia ruszył do Gdyni pociąg ekspresowy nr 605, parowóz typu Ok22 ciągnął osiem wagonów pasażerskich.
Zgodnie z ówczesnymi wymogami bezpieczeństwa za parowozem jechał tak zwany wagon ochronny, przepisy zabraniały doczepiania wagonów pasażerskich bezpośrednio do zespołu lokomotywy.
Pociąg jechał po trasie Mława-Działdowo-Brodnica-Laskowice Pomorskie i rankiem 18 maja wtoczył się do węzłowego Tczewa. Z tej stacji ruszył o godzinie 6.14, zgodnie z planem skład miał bez zatrzymania przejechać przez obszar Wolnego Miasta Gdańska i stanąć na stacji Gdynia-Orłowo o godzinie 7.02.
Pociągiem jechało blisko 200 pasażerów. Niedługo po godzinie 6.30 skład przejechał wzdłuż peronów Danzig Hauptbahnhof, z każdą minutą pociąg zbliżał się do krańca nieprzyjaznego miasta.
Do granicy pociąg nie dotarł, a pasażerowie zgromadzeni na gdańskich peronach usłyszeli huk i zgrzyt rozdzieranego metalu… Skład wykoleił się kilkaset metrów za obszarem gdańskiego dworca, w bliskim sąsiedztwie okazałego budynku biurowego, jeszcze do niedawna dyrekcji polskiej kolei.
Na miejscu katastrofy leżała przewrócona lokomotywa, obrócona o 180º do właściwego kierunku jazdy. Niewiele zostało z wagonu ochronnego, a wagony pasażerskie spiętrzyły się poza przebiegiem uszkodzonego torowiska.
W obsadzie parowozu tego feralnego dnia pracowali Paweł Łuczaj i Jan Wilczek z Grudziądza, wspomniani kolejarze odnieśli ciężkie rany i zostali niezwłocznie odwiezieni do szpitala. Kilkunastu pasażerów odniosło kontuzje, ich życie nie było na szczęście zagrożone.
Policyjne dochodzenie
Akcja ratunkowa została przeprowadzona bardzo sprawnie i w dniu następnym w miejscu katastrofy odbywał się dwukierunkowy ruch kolejowy. Usuwanie uszkodzonych wagonów zajęło kilka kolejnych dni.
W dochodzeniu prowadzonym przez funkcjonariuszy gdańskiej policji wykazano rażąco nadmierną prędkość pociągu, winą obciążono więc obsadę polskiego parowozu.
Prędkościomierz lokomotywy miał wskazywać prędkość 78 km/h, a według ekspertyz biegłych z Technische Hochschule Danzig w tym miejscu należało trzymać się prędkości nie większej niż 20 km/h.
Czy taka była faktyczna przyczyna kolejowej katastrofy? Nie wiadomo. Polscy kolejarze tworzyli zgraną i doświadczoną ekipę, a gdańskiej policji było już wtedy daleko do bezstronności i zawodowej uczciwości.
Strona polska sugerowała sabotaż, wskazywano na brak ofiar oraz złączenie wykolejonych wagonów, co miało wykluczać nadmierną prędkość jako przyczynę wypadku. Zastanawiała też lokalizacja katastrofy – w bliskim sąsiedztwie siedziby wielu polskich firm i organizacji.
Z pewnością wypadek odpowiadał ówczesnym hitlerowskim i również gdańskim potrzebom politycznym, bo miał wskazywać na polską niedbałość o bezpieczeństwo i ważną infrastrukturę.
Dochodzenie prowadzone przez komisję PKP przerwał wybuch wojny, a potem dojście do prawdziwych przyczyn katastrofy nie było już możliwe.
Nad Gdańskiem gęstniały chmury kolejnej, tym razem wojennej katastrofy. Trzy miesiące po niewyjaśnionym wypadku do gdańskiego portu z „dyplomatyczną” wizytą wpłynął niemiecki pancernik „Schleswig-Holstein”…